Zabrzańskie legendy - autor Dariusz Walerjański
Przeszłość naszego miasta, jak powiadają poeci, poprzetykana jest wielobarwnymi nićmi legend i podań, które często zapomniane przez współczesnych, żyją już tylko w pamięci najstarszych nosicieli dawnego folkloru.
Kontynuując temat zabrzańskiego zamku z poprzedniego numeru "Naszego Zabrza...", warto spojrzeć na jego dzieje przez pryzmat lokalnych legend i opowiadań, w których ów zamek, wraz z jego srogim właścicielem, małżonką i pięknej urody córką, występuje. Nic tak nie porusza naszej wyobraźni jak historia, legenda czy podanie lub stara baśń. Nie trzeba nawet zamykać oczu, aby ożyły mury starych zamków, zaludniły się dawne opuszczone ogrody, zaskrzypiały zwodzone mosty....
Oprócz historii oficjalnej, potwierdzonej w dokumentach, dzieje miasta wypełniają zarówno piękne, jak i ponure teksty literatury ludowej. Warto je poznać, bo jest w nich i tajemniczy urok, i trochę prawdy historycznej.
O psie Zabrzeskiego i wartownikach
Bardzo dawno temu, tak dawno, że tego nikt z żyjących mieszkańców Zabrza już nie pamięta, rządził starą wsią Zabrze szlachcic czeskiego pochodzenia Szambor Oluhomil, który się przezwał panem Zabrzeskim lub Panem na Zamku. A wszystko to stąd, iż, jak utrzymuje pewien najstarszy kronikarz naszej miejscowości, zagarnął gwałtem zagrody wolnych kmieci, uczynił sobie z nich poddanych, a w miejscu ich domostw na wzgórzu, wyłożonym białymi kamieniami, wystawił okazały zamek. Budowlę tę wzniesiono na krzywdzie ludzkiej - mawiali o niej okoliczni mieszkańcy. Był to pan możny i zapobiegliwy, lecz bardzo bezwzględny. Zamek jego miał charakter obronny, a ponadto właściciel utrzymywał w nim załogę, liczącą25 uzbrojonych rycerzy. Mieli oni stale przy sobie pięknego i czujnego psa imieniem "Stróż", ulubieńca swego pana. Tylko ów okazały wilczur mógł swobodnie biegać po całym zamku, wartownicy nigdy pojawiali się nad ziemią, mieli bowiem nakazane kwaterować w głębokich piwnicach zamku.
Pewnego dnia, strażnik obserwujący z wieży rozległą okolicę, dojrzał około Kuźnicy Zabrskiej nacierający na wieś oddział nieprzyjaciela. Wartownik dał sygnał do obrony zamku. Z lochów wyszła na powierzchnię załoga wartowników gotowa stanąć do walki i dzielnie go bronić. W miejscu, w którym rozegrała się krwawa bitwa, po dziś dzień giną ludzie.
Kiedyś ponownie doszło do obrony Zabrza i zamku, lecz tym razem rycerze Zabrzeskiego nie mogli sobie dać rady z przeciwnikiem. Do walki na pomoc rycerzom rzucił się pies - Stróż. Walczył z ogromną odwagą, lecz w pewnej chwili skoczył na krawędź zapadliska ziemnego tak nieszczęśliwie, że zapadł się w głęboki dół. Kiedy pan Zabrzeski dowiedział się o stracie ulubionego psa, nie uznał męstwa wartowników, lecz kazał ich wszystkich żywcem zamurować w jednym z podziemnych lochów za karę niedopilnowania Stróża. Wartownicy poumierali z głodu i pragnienia. Odtąd miejsce, gdzie żywcem pogrzebano rycerzy, było omijane przez mieszkańców z daleka. Ludzie wierzyli, że złe duchy mają je w swojej pieczy. Jeśli będziecie kiedyś podczas spokojnej, księżycowej nocy przechodzić w okolicy Parku Hutniczego, możecie usłyszeć stamtąd krzyki, śpiewy, strzały i szczękanie mieczy. Jeśli macie dobry wzrok, dojrzycie zapewne, jak w kłębach ognia i dymu tańczą rycerze, wrogowie i pies Zabrzeskiego.
O okrutnej pani Zabrzeskej
Małżonka właściciela zamku w Zabrzu, pani Zabrzeska, miała jedyną córeczkę, której nie kochała. Dlaczego jej nie kochała, tego nie wiedział nikt z poddanych. Wpadając nieraz w rozdrażnienie, znęcała się nad niewinnym dzieckiem, męcząc je i torturując. Któregoś dnia zastał ją przy tym pan Zabrzeski. Wpadł w taką furię, że skazał własną żonę na śmierć. Wyrok wykonano w ten sposób, że okrutną panią Zabrzeską rozszarpały dwa konie. Jednakże córeczka na skutek zadanych cierpień wkrótce również odeszła z tego świata. Zrozpaczony pan Zabrzaski, nie mogąc znieść straty jedynego potomka, podpalił zamek. I dlatego jego późniejsi, wielokrotnie zmieniający się właściciele, musieli zamek często odbudowywać, ponieważ często popadał w ruinę. Aż zupełnie zniknął z powierzchni ziemi z powodu wielkiego zaniedbania.
O ubogim czeladniku św. Janie
Kiedyś przywędrował do zabrzańskiego zamku pewien ubogi czeladnik, prosząc o wsparcie. Obdarowano go większą sumą pieniędzy, stawiając jednak jeden warunek, że musi za to przez kilkanaście dni na ośle strzec zamku pana Zabrzeskiego. Wkrótce jednak Zabrzeski spostrzegł, że jego tymczasowy sługa, mimo najlepszych chęci, gdzieś przepadł. Podał też w podejrzenie, że zbiegły strażnik może zdradzić gdzie są przetrzymywane skarby zamku, sprowadzając rozbójników, którzy obrabują zamek. Aby zażegnać niebezpieczeństwu, Zabrzeski wziął ciężką, złotą skrzynię, do której wsypał wszystkie swoje skarby oraz pieniądze i zakopał wszystko w ziemi. Na tym miejscu wkrótce wyrosła piękna lipa. Kiedy Zabrzeski postanowił po dłuższym czasie wydobyć skrzynię, ze zdumieniem stwierdził, że zniknęła! Z gniewu i żalu wywołanych poniesioną stratą, wskoczył na gałąź lipy i w ten sposób skończył swe życie samobójstwem. Do dziś lud wierzy, że owym ubogim czeladnikiem był św. Jan, który w ten sposób ukarał zawziętego pana Zabrzeskiego.
Na pamiątkę tego wydarzenia, ufundowana została w XVIII wieku w okolicach wjazdu do zamku figura św. Jana, dziś znajdująca się na starym cmentarzu przy ul. Staromiejskiej, postawiona w miejscu najstarszego pochówku pod koniec XIX w.
O zamurowanej córce pana zamku, czyli historia kobiety żywcem pogrzebanej
Od zdarzenia, o którym opowiem, minęły stulecia. Dziś Zabrze jest wielkim miastem, wówczas jednak było małą wsią ciągnącą się wzdłuż drogi. Obok drewnianych zagród chłopskich, wznosił się na wzgórzu okazały zamek, w którym mieszkał znamienity rycerz. Jego żona umarła i pozostawiła mu ukochaną córeczkę. Ta, ku radości ojca, przeobraziła się w kwitnącą, o pięknej urodzie dziewczynę. Wtedy rycerz ożenił się po raz drugi. Macocha była złą kobietą i nie mogła darować pięknej pasierbicy miłości ojca. On o tym wiedział, lecz milczał przed żoną, udając, że nic nie wie o jej zazdrości.
Wkrótce wybuchła wojna i rycerz musiał wyruszyć na wojnę. Kiedy nadeszła godzina rozstania, pożegnał się z małżonką i córką. Ponieważ sądził, iż wojna może potrwać dłużej, przyrzekł dziewczynie miłość i opiekę macochy. Macocha obiecała mężowi wiernie troszczyć się o córkę. Kiedy jednak upłynęło trochę czasu, zła kobieta przyszła do dziewczyny i powiedziała jej "Jesteś fałszywą żmiją i kradniesz mi miłość mojego męża. Dlatego musisz umrzeć!" Nieszczęśliwa dziewczyna rzuciła się do stóp złej macochy, błagając ją ze łzami w oczach o darowanie jej życia, lecz dla dziewczyny sprawa była już przesądzona.
Obecna pani zamku wezwała do siebie dwóch zaufanych, rosłych pachołków, którzy ściągnęli dziewczynie złote pierścienie i zerwali misterny naszyjnik. Zdarli z niej delikatną suknię, każąc się odziać w zgrzebną żebraczą szatę, kłującą i pełną dziur. Wtedy podli słudzy wywlekli ofiarę i zaprowadzili do mrocznego lochu zamkowego. Tam, gdzie było najciemniej, wepchnęli ją do wąskiej, surowej wnęki. Zamurowano nie tylko wejście, lecz także małe okienko, które od strony rowu obronnego rozjaśniało nieznacznie ciasne wnętrze.
Tak oto dziewczyna miała umrzeć z głodu. Ale pewien wierny sługa jej ojca, ulitował się nad nieszczęśliwą dziewczyną. Wbrew rozkazowi okrutnej władczyni, chyłkiem przemurował wejście i okno, pozostawiając mały otwór wielkości jednej cegły. Przez tę szczelinę dostarczał dziewczynie dzień w dzień jedzenie i napój. Starał się, aby nie przymierała głodem i miała siły. Dziewczyna przebywając w surowych zimnych murach często płakała i cierpiała z powodu okrutnego losu jaki ją spotkał.
Pewnego dnia usłyszała, jak na moście zwodzonym prowadzącym do zamku dudni tupot wielu kopyt końskich. Rozpoznała także głos swego ojca, lecz nie miała sił aby krzyczeć. Zanuciła głośno pieśń, którą ojciec szczególnie lubił. Rycerz ją rozpoznał, lecz nie wiedział skąd dochodzi melodia. Kiedy przybył na dziedziniec zamkowy, przywitał i ucałował swą małżonkę, pytając ją gdzie jest jego córka, dziwiąc się czemu nie przybiegła na spotkanie. Macocha ze smutkiem oznajmiła mężowi, że jego ukochana zmarła z tęsknoty tuż po jego wyjeździe. Rozgniewało to bardzo rycerza, który zarzucił małżonce kłamstwo. Usłyszał przy tym równocześnie śpiew swej córki. Zła żona ze strachu zbladła i nie wiedziała co ma powiedzieć. Rycerz bez chwili wahania kazał przeszukać cały zamek, a kiedy na jego ciągłe wezwania dziewczyna odpowiedziała spoza zamurowanego wejścia, nakazał natychmiast rozwalić mur. Po chwili ojciec i córka, śmiejąc się i płacząc ze szczęścia, padli sobie w ramiona. Macocha poniosła surową karę. Została rozszarpana na kawałki przez cztery narowiste konie.
autor - Dariusz Walerjański
"Nasze Zabrze" nr 10/2004 artykuł "Zabrzański zamek"