Zabrze Rokitnica - wypadek

Wypadek - autor Ryszard Kipias

/ 1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 /

Najszybciej rozchodzą się złe wiadomości. Całe miasto mówi tylko o kopalni. Żałoba i ogromny smutek. Tam, gdzie liczyli na cud, wydarli ziemi tylko ciała. W uratowanie kogokolwiek wierzą już tylko nieliczni. Jest to wiara w cud i moc modlitwy. W uratowanie żywych nadal wierzy jednak Stelmachowicz, mimo że koledzy śmieją się z niego, docinają na temat tego stukania, które miał słyszeć... Kiedy opowiada żonie o tym stukaniu, ta znając swego męża i wiedząc, że jest aż nadmiernym racjonalistą, mówi: "...musicie się śpieszyć..."

Górotwór znowu daje o sobie znać, ratownicy przystają na chwilę. Stelmachowicz po raz kolejny, nie przebierając w słowach wjeżdża swoim ludziom na ambicję. Mówi, że nie ma znaczenia czy żyją, czy nie, że jak się zaczęło ostro, to trzeba ostro do końca... Korci go, aby postukać w rury, w zawał. Jednak nawet ludzie ze sztabu akcji docinają mu, żartują z niego. Stelmachowicz na docinki typu: "A gdzie dzisiaj wam stukało?", już nie reaguje.

W dzienniku akcji pojawia się zapisek:

"29.03.1971 r. o godzinie 01:20 zwrócono inż. Stelmachowiczowi uwagę na zachowanie pełnego bezpieczeństwa w przeprowadzaniu robót". Po zakończeniu nocnej zmiany dowiaduje się, że to była jego ostatnia noc w akcji.

Poniedziałek, wtorek, 29 na 30 marca 1971 roku. Wylenżek, który na kopalnię "Rokitnica" przyprowadził dwa zastępy ratownicze z kopalni "Miechowice", obsadza swoimi ludźmi przodek. Rufin Tesko, który cały czas ze swoim zastępem pracował na przodku, zostaje odsunięty do prac transportowych. Gdy ukazuje się kawerna, wielka dziura koło przesypu przenośników, Wylenżka coś kusi. Zagląda w tę dziurę. Ze szkiców wynikało, że powinni być już bardzo blisko pozostałych w ścianie zasypanych górników. Do połączenia się z chodnikiem z przeciwnej strony mieli może 12 metrów. Była to kwestia godzin. Przypatruje się tej dziurze idącej w zawał, świeci latarką. Wiedziony przeczuciem wkłada głowę w dziurę po raz drugi i wtedy nagle słyszy wołanie. Niewyraźne, jakby z daleka. Początkowo myśli, że to ratownicy z drugiej strony. Wyjmuje głowę ze szczeliny i każe zatrzymać maszyny. Postanawia zawołać inżyniera Szałapaka, który prowadzi chodnik z drugiej strony. Gdy robi się cisza woła: "Heeej! Heeej!", w odpowiedzi słyszy: "Ratunku!".

Pierwsze, co mu przychodzi na myśl, że pewnie to jakiś ratownik. Po głosie rozpoznaje, że to nie inżynier Szałapak. Za chwilę kolejne wołanie, słyszane wyraźniej, bo przy pełnym wyciszeniu:
"Pomóżcie mi, bo nie moga stąd wyjść".
Po chwili dalsze wołanie już zdenerwowanego głosu:
"Jo wos wołom, a wy sie nie odzywocie"
Wylenżek dębieje, podobnie jak wszyscy ratownicy.
Cisza jak makiem zasiał. A tamten się złości.
"No, co tam z wami, do pierona jasnego".
W końcu Wylenżek, na którego patrzą wszyscy ratownicy, wkłada głowę w dziurę w zawale i woła.
"A ktoś ty jest? Jak się nazywasz?"
W odpowiedzi słyszy:
"Jo sam jest, Alojz Piontek. Wyciągnijcie mnie stąd! Jo jest tu od wczoraj, z drugi zmiany"
Wszyscy doznają szoku. Nikt nie wierzył, że tam jest jeszcze ktoś żywy. Nie wierzyli, że ktoś z tych, których nazwiska są oznaczone numerkami na planie Kuźmuka, odezwie się. Ktoś krzyczy: "Piontek żyje!", ktoś dodaje: "Żyje, pieron!", głosem wielkiego szczęścia.
Wylenżek wkłada znowu głowę do dziury w zawale i woła:
"Widzisz ty światło, synu?"
Piontek odpowiada:
"Nic nie widza, jest ćma",
"To dobrze", odpowiada Wylenżek i pyta: "A poznajesz ty mnie? Jestem Alojz Wylenżek, twój sztygar".
Piontek odpowiada: "Poznaja wos. Wyciągnijcie mnie"
Wylenżek woła do Piontka:
"Poczekaj, zaraz do ciebie dojdziemy".

Piontek gada jak najęty, żeby szybciej, że chce mu się pić, że miał dwie bańki z herbatą, że dawno ich słyszał, że szli do niego za wolno...

Z dochodzącego głosu Wylenżek wnioskuje, że są około 4 metrów od Piontka, który cały czas gada. Próbuje uspokoić Piontka i mówi do niego:
"To musi chłopie potrwać. Połóż się i pośpij sobie...".
Piontek na to: "Jo sie tu tela społ. Taroz spać nie beda".

Wszyscy obecni przy dziurze w zawale słuchają tego głosu, jak najpiękniejszej muzyki. W to, co słyszą nie mogą uwierzyć. Wylenżek biegnie do telefonu. Powiadamia Struzika, który posyła tę niewiarygodną wiadomość dalej. O godzinie 05:14 w dzienniku akcji zapisano: "Inżynier Wylenżek melduje, że odnaleziono Alojzego Piontka, numer 1568, który żyje, rozmawiał, brak na razie dojścia". Ratownicy bardzo się cieszą, wiadomość dociera na podszybie i lotem błyskawicy na górę. Nad kopalnią rozbłyska promyk wielkiej radości, wielkiego szczęścia. Ratownicy, którzy zbierają się przy dziurze w zawale, nie przerywają gadulstwa Piontka. Chociaż jeszcze go nie widzą, to już wiedzą, że żyje i gada. I to jak gada. Do przodka podchodzą ludzie, aby dowiedzieć się czegoś nowego. Aby potwierdzić sensacyjną informację.

Wylenżek chcąc dowiedzieć się czegoś o położeniu Piontka, woła:
"A jakiś ty jest? Cały? Nic ci nie jest?"
Piontek odpowiada: "Cały. Tylko mnie noga trocha boli"
"A jest kto koło ciebie?", pyta Wylenżek.
"Alfred Gebauer, ale on umarł", słyszą w odpowiedzi.
"A kiedy umarł?", pyta Wylenżek.
"Bedzie ze trzy godziny temu", odpowiada Piontek.
"No dobra, a potrafisz powiedzieć, gdzieś jest?", pyta Wylenżek.
Na to Piontek:
"Jo wom dom znać kaj jo jest" i zaczyna stukać stylem od łopaty.
"A wy klupejcie też"
Po chwili stuków, Piątek krzyczy:
"Jo jest u góry, a wy na dole"

Szukaj

Menu

Losowe zdjęcie

Dobrze wiedzieć

Losowe zdjęcie

Zobacz również