Wypadek - autor Ryszard Kipias
O 21:55 zawiadowca Kowalski dzwoni do Stefana Stelmachowicza, pracownika pola "Maciej" w kopalni "Rokitnica", z informacją o wyznaczeniu go do kierowania akcją od strony pochylni nr II. Stelmachowicz to doświadczony ratownik i stary praktyk. Punktualnie o godzinie 03:00 melduje się na pochylni II. Po zapoznaniu się z sytuacją decyduje o zmianie sposobu wdarcia się w zawał. Ratownicy aprobują nowy sposób pracy, jednak niespokojny zawał zaczyna puszczać, sypie się coraz mocniej. W pewnej chwili wydaje się, że zawali się reszta ściany. Ratownicy porzucają sprzęt, uciekają. Na drodze staje im Stelmachowicz i w kilku zdaniach - w czasie, gdy sypie się na głowy - wprowadza żelazne zasady dyscypliny. Pokazuje ratownikom, kto jest szefem.
Foto: Stanisław Jakubowski
Gdzie k...a mać! To tak sk...syny idziecie ratować kolegów? Wszyscy wracają. Nikt nie dyskutuje.
Nikt nie zważa, że sypie się na głowę, że narażają swoje zdrowie i życie. O incydencie dowiaduje
się główny inżynier górniczy Soból, który daje do zrozumienia Stelmachowiczowi, że działa za ostro.
Ten jednak ze spokojem stwierdza: "Jak tąpnie na fest - to i tak człowiek nie zdąży uciec. A jak już po tąpnięciu,
to nie ma po co uciekać. Tak myślę po 25 latach pracy"... Wie również, że te pierwsze godziny są bardzo ważne.
Nie tylko dla zasypanych, ale i dla ratowników. Wie doskonale, jak bardzo jest potrzebny sukces, który daje nadzieję i
umożliwia wykrzesanie z ludzi jeszcze więcej sił, jeszcze więcej zaangażowania. Sam przecież był zasypany na kopalni "Knurów",
zdaje sobie sprawę, co czuje zasypany. Jeżeli żyją w tej ścianie to czekają i wierzą, że z drugiej strony robi się wszystko
co w ludzkiej mocy albo i jeszcze więcej, aby ich wydostać.
Ratownicy co 30 minut przystają, zatrzymują urządzenia, wyłączają wentylatory, stukają i wołają.
Słuchają obowiązkowo przez pół minuty, czy ktoś nie odstukuje. Z góry dostają wodę i kanapki.
Pośpiesznie piją i przełykają. Nie ma czasu na przerwy. Jest natomiast wielka szansa na uratowanie ludzi,
którzy mogli schronić się przy tzw. kozie, przy pniu węglowym.
24.03.1971 r. o godzinie 06:00 ujechali 3 metry w głąb. Mało, bardzo mało. Jednak odsłonięte przenośniki z jednej i drugiej
strony zawału dają nowe możliwości. Do tej pory urobek był wynoszony ręcznie w wiadrach. Ratownicy pracujący z inżynierem
Szmelterem przy pochylni pierwszej znajdują pochłaniacz Czapli, jednego z zasypanych. Mija 14. godzina od tąpnięcia,
temat powietrza w zawale jest tematem najważniejszym. Kalita, który podejmował decyzję na gorąco, który przyjechał na
kopalnię natychmiast, gdy w jego domu odczuto wstrząs i skierował strumień powietrza w ścianę 83, ma teraz kłopoty.
Toczy się dyskusja o słuszności jego działania. Profesorowie wyższych uczelni, minister, prezes Wyższego Urzędu Górniczego,
będący do dyspozycji dyr. Podgórskiego, są ciałem doradczym. Cała odpowiedzialność za decyzję spada na dyrektora kopalni,
który kieruje całą akcją. O godzinie 10:30 zapada bardzo ważna decyzja o wywierceniu otworu wielkośrednicowego specjalną maszyną wiertniczą
"Turmag". Otworem tym, który drążony był w nietypowych warunkach, ma zostać wpompowany strumień powietrza w zawaloną ścianę.
Foto: Stanisław Jakubowski
Tego samego dnia zostaje wyznaczony człowiek do informowania rodzin zasypanych o bieżącej sytuacji. Po rezygnacji górnika o nazwisku Kamiński, zadanie to powierzono górnikowi o nazwisku Ziob, który w kawiarence przy kopalni ma składać relacje rodzinom zasypanych. Zadanie ma niezwykle trudne, ale robi co może, pociesza, dodaje otuchy. Mimo że żony uwięzionych pod ziemią górników nie znają się, Ziob już mniej więcej wie, która z kobiet jak się nazywa. Dochodzi jednak i do zdarzeń nieprzewidzianych. W czasie rozmowy z rodzinami zasypanych, do Zioba podchodzi dziecko w wieku ok. 4-5 lat, które pyta: "Proszę pana, a gdzie jest mój tatuś?". W takiej sytuacji największy twardziel pęka, Ziob również płacze jak dziecko... Wie bowiem doskonale, że sytuacja zasypanych jest fatalna.