Autor: Jakub Żuchowski - Nasze Zabrze Samorządowe 10/2006
Wraz z Ryszardem Kipiasem, przy akompaniamencie skrzypiących schodów, wspinam się na drugie piętro niepozornego budynku przy ulicy księdza Szramka w Zabrzu. Wreszcie stajemy pod drzwiami, a odgłosy dobiegające z ukrytego za nimi mieszkania świadczą o typowej sobotniej krzątaninie. Zupełnie nie spodziewam się, że po przekroczeniu progu wsiądę do wehikułu czasu, że przeniosę się sześćdziesiąt, osiemdziesiąt, a nawet sto lat wstecz. Tu bowiem, w prywatnym gospodarstwie domowym, mieści się siedziba - obok Muzeum Miejskiego, Muzeum Górnictwa Węglowego i skansenów - piątej zabrzańskiej placówki muzealnej. I choć to placówka internetowa, to do pasjonującej podróży w czasie wystarczy, że właściciel "M" - Dariusz Guz, pokaże nawet niewielką część swojego zbioru pamiątek związanych z przedwojennym Zabrzem i zacznie opowiadać...
O zabrzańskich kolekcjonerach, autorach popularnej internetowej strony "Zabrze moje miasto", publikacji w lokalnej prasie było już sporo. Przypomnijmy więc tylko o niewinnych początkach tego wirtualnego przedsięwzięcia. Ponad cztery lata temu córka Ryszarda Kipiasa poprosiła go o pomoc w odrobieniu pracy domowej. Sięgając po książki Piotra Hnatyszyna i Przemysława Nadolskiego o historii Zabrza, książki, które były niezbędne do pomocy córce, ten trzydziestodziewięcioletni spedytor w firmie handlowej i zagorzały wielbiciel bluesa zarazem, nie przewidywał nawet, że już niebawem jego życie zostanie postawione "na głowie".
- Historia Zabrza, którą znalazłem na fotografiach w tych książkach, zafascynowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem stworzyć o niej miejsce w Internecie - wspomina Ryszard Kipias. - I tak na przykład od podstaw musiałem nauczyć się sztuki tworzenia stron internetowych. Nie było to trudne, wystarczyło po prostu kupić kilka podręczników na ten temat.
Znacznie trudniejsze okazało się zdobywanie oryginalnych pocztówek, które mogłyby znaleźć się na nowo powstałej stronie. Pan Ryszard, nawiązując kontakty ze specjalistami z tej dziedziny oraz innymi kolekcjonerami, poznał i zaprosił do współpracy Dariusza Guza. Czterdziestopięcioletni pracownik Kombinatu Koksochemicznego "Zabrze", uwielbiający spędzać czas na działce, swoje "zabrzańskie" hobby w głównej mierze zawdzięcza również... Piotrowi Hnatyszynowi
- To mój kolega ze szkolnych lat, obecnie pracownik Muzeum Miejskiego - opowiada Dariusz Guz. - Namówił mnie kiedyś do wyjazdu na giełdę staroci do Bytomia. Od tej pory pan Dariusz został stałym bywalcem giełdy. Swoje pocztówki - a ma ich jak dotychczas sto dwadzieścia pięć sztuk - kupuje także na aukcjach internetowych.
- Nie, już ze sobą nie rywalizujemy w tym względzie - śmieją się obaj kolekcjonerzy.
- Przez te kilka lat pracy nad stroną nauczyliśmy się, co znaczą kompromisy. Dariusz Guz przyznaje jednak, że gdyby tylko ktoś wystawił "pod młotek" autentyczną pocztówkę ze zdjęciem zabrzańskiej synagogi - nie odpuściłby.
- Dałbym za nią każde pieniądze - mówi o swoim kolekcjonerskim marzeniu.
Poprzez rywalizację na aukcjach autorzy wirtualnego muzeum poznali jednak kolejnego pasjonata przedwojennego Zabrza, który wydatnie przyczynił się do rozwoju strony. Mieszkający od prawie dwudziestu lat w Niemczech Andrzej Dutkiewicz okazał się miłośnikiem Zaborza i specjalistą od przemysłu górniczego. Muzeum zaczęło wzbogacać się i rozrastać w błyskawicznym tempie, gdy kolejni internauci-miłośnicy miasta dzielili się wiedzą i przysyłali zgromadzone przez siebie unikaty. Byli to zarówno naukowcy z dyplomami, jak i anonimowi kolekcjonerzy-amatorzy, czy znani tylko z pseudonimu użytkownicy Internetu. Bernard Szczech, Marian Jędrzejczak, Zbigniew Natorski i Tomasz Kozik - to niektóre postaci warte wymienienia w tym miejscu. Co ważne, wszyscy pomagali zupełnie za darmo, niekomercyjny a edukacyjny charakter działalności jest bowiem jednym z priorytetów twórców strony o historii Zabrza. Zresztą z powodu tak ogromnego pozytywnego odzewu już niebawem to magiczne miejsce w sieci zmieni szyld. Z "...mojego miasta" przekształci - się w "Zabrze - nasze miasto" - podkreśla Ryszard Kipias, inicjator przedsięwzięcia.
Panowie Kipias i Guz niemal o każdej z ponad stu pocztówek mogą opowiadać godzinami.
- O! Tu na tej pocztówce jest błąd - pokazuje jedną ze swoich ulubionych pan Ryszard. Kościół parafii świętego Pawła Apostoła w Pawłowie został na niej pokazany przez fotografa w odbiciu lustrzanym. Dla Dariusza Guza natomiast szczególną wartość ma pocztówka z wizerunkiem zabrzańskiej koksowni. Z dumą pokazuje na niej budynek, w którym dziś pracuje.
Często działalność obu kolekcjonerów przypomina profesję detektywa, bo żeby udostępnianie zbiorów szerszej publiczności miało sens, każdy eksponat musi zostać dokładnie zidentyfikowany i opisany. Stale więc poszerzają swoją wiedzę i to już nie tylko z dziedzin związanych z pocztą czy historią fotografii, ale nawet z zakresu... metalurgii. Te wiadomości przydały się, kiedy powiększyli ofertę internetowego muzeum i obok kartek pocztowych zaczęli pokazywać także fotografie unikatowych przedmiotów używanych przed wojną w Zabrzu. Na przykład fotografie łyżeczek, które były na wyposażeniu Hotelu Admiralskiego przy ulicy Wolności. Pan Ryszard dziś z powodzeniem mógłby prowadzić akademickie wykłady.
- Pocztówki, które posiadamy to "kroniki" miasta. Większość z nich przed wojną miała bowiem stricte marketingowy charakter. Gdy tylko powstawał jakiś nowy lokal gastronomiczny lub usługowy w mieście, jego właściciel wypuszczał pocztówkę jako reklamę. Różnią się one od tych, używanych współcześnie. Były to tak zwane "grüsówki", miejsca na tekst było niewiele, jedynie by wpisać krótkie pozdrowienia. A ze stempli pocztowych na rewersach pocztówek możemy się dowiedzieć, ze osiemdziesiąt lat temu takie pozdrowienia z Zabrza do Berlina czy do Budapesztu szły zaledwie jeden dzień! - opowiada.
Czasami zdarzają się także dłuższe teksty na zdobytych przez kolekcjonerów pocztówkach. Ktoś umawia się z kimś na randkę, ktoś straszy kogoś pozwem sądowym lub wyjaśnia jak dojść do domu. Nie lada problem stanowiło początkowo dla nich pismo gotyckie, którego używali niemieccy mieszkańcy miasta do roku 1941. Mówi o nim Dariusz Guz - Uporać się z "gotykiem" pomagał mi jeszcze do niedawna mój sąsiad. Wspaniały, bezinteresowny człowiek, pamiętający doskonale te przedwojenne czasy. Mimo że przed śmiercią zdążył jeszcze sporządzić dla mnie alfabet gotycki, z którego korzystam przy rozszyfrowywaniu pocztówek do dziś, to bardzo mi go brakuje. A zdarzają się nawet kartki w języku francuskim, czy wysłana z Zabrza na... Madagaskar. Dzięki dociekliwości pana Dariusza prężnie działająca firma Klönne z Dortmundu dowiedziała się natomiast, że jednym z jej dzieł jest wieża ciśnień przy ulicy Zamoyskiego. Niemcy byli bardzo zaskoczeni, że przeoczyli ten charakterystyczny zabrzański obiekt w swoich dokumentach, enigmatyczna wzmianka na pocztówce zaowocowała zaś artykułem o symbolu Zabrza w prestiżowym magazynie "Industrie Kultur".
Lektura księgi gości na strome "Zabrze - moje miasto" dobitnie świadczy z kolei o tym, że już dawno przekroczyła ona swoją edukacyjną misję. Teraz jest wirtualnym miejscem spotkań miłośników miasta w różnym wieku i z różnych stron świata, dzięki niej jej bywalcy odnawiają kontakty po latach, umawiają się na spotkania w "realu". List z podziękowaniami z Niemiec za to, że "opa po czterdziestu latach dzięki stronce mógł choć na chwilę wrócić do rodzinnego domu" nie gryzie się zupełnie z młodzieżowym "najfajniejsze są te stare foty jak masz więcej to zapodawaj", skierowanym pod adresem twórców e-muzeum. To prawdziwy socologiczny fenomen projektu "Zabrze - moje miasto", choć oczywiście zdarzają się i kuriozalne listy od jego wielbicieli.
- Kilka razy zdarzyło się, że ktoś proponował mi napisanie za niego pracy domowej lub magisterskiej - przyznaje pan Ryszard.
- Zawsze jednak grzecznie, lecz zdecydowanie odmawiam.
Wręcz przeciwnie, chętnie mogę udostępnić moje zbiory, ale pod warunkiem, że efekt ich wykorzystania wzbogaci stronę. Niedawno właśnie dzięki takiej współpracy zamieszczono na niej pierwszą pracę licencjacką - "Obiekty przemysłowe i poprzemysłowe jako atrakcja turystyczna (na przykładzie Zabrza)" autorstwa Izabeli Latos.
Wirtualny status muzeum "Zabrze - moje miasto" wydaje się przymusem, a nie celem. Kolekcjonerzy żartują bowiem, że gdyby byli miliarderami odrestaurowaliby stary browar na ulicy Damrota, albo którąś z niszczejących wież ciśnień i tam urządzili muzeum lub galerię z prawdziwego zdarzenia. Już raz wypożyczyli swoje pocztówki - ich prezentacja uświetniła ubiegłoroczny jubileusz stulecia Szkoły Podstawowej nr 5 przy ulicy Królewskiej. Mają także inne marzenia - pan Ryszard chciałby na przykład napić się kawy na tarasie odnowionego Hotelu Admiralskiego.
- Pierwszy krok w tym kierunku już wykonaliśmy - mówi pół żartem, pół serio.
- Na stronie prezentujemy przecież filiżankę sprzed wojny i łyżeczki z tego hotelu. Pan Dariusz natomiast wolałby aby wreszcie zainteresowano się budynkiem, w którym niegdyś mieściła się Cafe Silesia.
- Wystarczyłoby przeszklić i oświetlić jego bramę i gwarantuję, że nikt, kto przechodziłby ulicą 3-go Maja nie pozostałby obojętny na piękno tych wnętrz. Sam ma w domu klamki podobne do tych, które były w tym ekskluzywnym przedwojennym lokalu. Kupione na pchlich targach przedmioty tego typu własnoręcznie odnawia i z powodzeniem służą mu one w życiu codziennym. Pokazuje mi fragment zabrzańskiego krzesła z 1930 roku. Już niebawem to właśnie na nim będzie zasiadał przed ekranem komputera i pracował nad ulepszaniem strony "Zabrze - moje miasto". Na zakończenie naszego spotkania mówi:
- Naszymi skromnymi możliwościami możemy z Ryszardem uratować przed zniszczeniem właśnie takie drobne przedmioty. Nie jesteśmy jednak w stanie pomóc tym dużym symbolom miasta, chociaż bardzo byśmy tego chcieli - Hotelowi Admiralskiemu, wieżom ciśnień czy Cafe Silesii. I zabytkowemu młynowi na zbiegu Brysza i Wolności - podpowiadam. Pan Dariusz patrzy jednak na mnie dziwnie. Faktycznie, zapomniałem. Przecież zabytkowego młyna od ubiegłego roku już nie ma...